niedziela, 12 maja 2013

Trochę o Dunkierce i moje pierwsze doświadczenia związane z miastem.












Tablica informująca o historii.



   Dunkierka. Miasto które powstało z flamandzkiej osady rybackiej około 800 roku. Przez dłuższy czas należało do Hiszpanów. 25.06.1658 roku("la folle journée"- z fr. " dzień szaleństwa") Dunkierka przeszła przez ręce 3 krajów: Hiszpanii, Anglii, Francji. Miasto znane jest nam z lekcji historii, gdyż tutaj właśnie odbywała się sławetna operacja Dynamo. 




Operacja "Dynamo"










Tu miała miejsce ewakuacja brytyjskiego korpusu ekspedycyjnego w okresie od 26 maja i 3 czerwca 1940 roku. Ewakuowano 338 226 brytyjskich i francuskich żołnierzy. O tym fakcie wspomina film „Atonement” (polski tytuł "Pokuta"), gdzie gra jedna z moich ulubionych aktorek- Keira Kinghtley. Któregoś dnia oglądając film przed telewizorem w mieszkaniu Izy odkrywamy, że główny bohater znajduje się w naszym plażowym bunkrze nieopodal miejsca gdzie mieszkamy i pracujemy, w Bray Dune. Pokuta to film o miłości w czasach wojennych. To film godny obejrzenia.





Bunkry powojenne na plaży.






    Dunkierka to miasto przemysłowe. Na obrzeżach miasta znajduje się fabryka aluminium (Alcan- Aluminium Dunkerque) oraz fabryka tworzyw sztucznych w szczególności polietylenu (Polimeri Europa France). Fakt istnienia obok siebie tych miejsc przemysłowych powoduje, że istnieje bardzo duże ryzyko eksplozji, która mogłaby spowodować tak zwaną reakcję „domino”. Dunkierka jest również pod ryzykiem wybuchu atomowego, gdyż nieopodal znajduje się miasto Gravline z centrum nuklearnym. Krótko mówiąc mieszkamy na „bombie” , jeśli jakieś jej ogniwko nawali, może to spowodować katastrofę o wielkim zasięgu z wyrzutem wielu niebezpiecznych substancji chemicznych do środowiska. Poza tym istniejący sektor przemysłowy ważny w domenie petrochemii, przemysłu metalurgicznego i stalowego powoduje, że Dunkierka nieustannie boryka się z problemami zanieczyszczeń atmosferycznych.




Polimeri Europa



   Szliśmy 1,5 godziny plażą gdy naszym oczom ukazało się Malo de Bains- plaża wzdłuż której znajdował się długi kilkukilometrowy chodnik, miejsce przechadzek i spacerów tubylców i wakacyjnych przybyszów. 






Malo de Bains- miejsce spacerowe.


Plaża na Malo de Bains

Moje przysmaki "dunkierkowskie" :)




Plaża- Malo de Bains

Belgijskie piwo w kafejce na Malo de Bains


   Tych drugich bynajmniej nie bywało tu za wielu. Najczęściej byli to mieszkańcy Lille i okolic Nord Pas de Calais. Dunkierka nie była miastem turystycznym i jak przeczytałam w jednym z polskich przewodników oprócz dość sympatycznego Malo de Bains do spacerowania miasto dawało wrażenie „dość odstręczającego”. Moje pierwsze doświadczenie nie były też miłe, kiedy to głodni dotarliśmy do miasta i w restauracji pani próbowała mi wytłumaczyć, że nic nie mogę zjeść. Było po godzinie 15-nastej, kiedy madame oświadczyła nam, że możemy zamówić tylko napoje, a żeby coś zjeść jest jeszcze „trop tot”( z fr.- "za wcześnie"). Zbaraniałam. Nie ufałam sobie i mojemu rozumieniu języka francuskiego. „Jak to trop tot?”. Zapytałam jeszcze raz, żeby się upewnić, że dobrze rozumiem. "Albo trop tot albo trop tard”("trop tard"-z fr. "za późno")-odpowiedziała pani. „Kuchnia jest zamknięta między godziną 14-nastą a 18-nastą”. Znów nie ufałam sobie. Jak kuchnia może być zamknięta, kiedy ja jestem najbardziej głodna i jest pora na obiad?” Czułam się strasznie głupio, mój chłopak też nie mógł uwierzyć w moje tłumaczenie. Zwiedziliśmy ponure miasto. Było wietrznie i przygnębiająco. Angielska reklama promów, którą widziałam na youtube jeszcze w Polsce, inaczej przedstawiała to miejsce”- powiedziałam sobie w myślach. W mojej pamięci utkwił mi obraz prezentera z angielskim akcentem, który stał na środku wspaniałej rozległej plaży i z triumfem w głosie oraz rękoma rozłożonymi w geście prezentacji przedstawiał najsławniejszą plażę w historii Anglii. „This is Dunkerque” –brzmiał jego głos w mojej głowie. Zacisnęłam zęby. „Przetrwam”- pomyślałam. Moje pierwsze doświadczenia z komunikacją miejską także pozostawiają wiele do życzenia. Skomplikowany rozkład jazdy, autobus który jednego dnia kursuje do naszego szpitala drugiego nie. Raz jedzie tylko do miasta granicznego we Francji, raz do miasta belgijskiego, tuż przy granicy i niekompetentni kierowcy! Jeden z nich zagaduje się ze znajomym na przystanku i nie przestrzega rozkładu jazy, lub też zapomina zmienić informacje na wyświetlaczu przez co zamiast do Dunkierki pojadę do Belgii lub też spóźniam się na dworzec w Belgii i ryzykuje że nie dojadę na czas na lotnisko do Brukseli. Przedziwne sytuacje, które spotkały mnie w autobusie miejskim mogłabym mnożyć. Od niezdyscyplinowanej francuskiej młodzieży palącej papierosy i słuchającej głośno muzyki poprzez dziwne jednostki ludzkie sprawiające wrażenie uciekinierów z psychiatryka. 
- Zobacz, ten pan ma eurocentówkę w uchu.
- Chyba żartujesz- odpowiedziałam do mojej polskiej współtowarzyszki, kiedy jechałyśmy pewnego dnia autobusem.  Ale Julliete miała rację. Chuderlawy i ubrany w podstarzały garnitur pan miał monetę w uchu. Po chwili,  odwrócił głowę i dorzuciłam:
- Na dodatek w drugim uchu ma też drugą- spojrzałyśmy na siebie z niedowierzaniem. 
Innym razem starsza pani zwróciła uwagę nastolatce głośno słuchającej muzyki.
- Nigdy nie byłaś młoda- wykrzykiwała w rewanżu nastolatka na cały autobus- nie jesteś moją matką, żeby mnie pouczać- dodała po chwili. Ustępowanie miejsca osobom starszym w autobusach należało do rzadkości. Tymczasem przeczytałam w poście u koleżanki, że jakaś starsza pani w Polsce puściła rano w autobusie w Warszawie, w swoim radiu z głośnikami, mszę kościelną. "Od jednego extremum w drugie"- myślałam czytając posta. Przeżycia w autobusach miejskich sprawiły, że kupno samochodu stało się dla mnie priorytetową.




Komunikacja miejska, autobus kursuje również między Francją a Belgią. 



„Jakoś to przetrwam”- powtarzam sobie w myślach ze złością. Za każdym razem jednak, gdy próbowałam z moimi dwoma polskimi współpracownicami zaklimatyzować się w Nord Pas de Calais, kończyło się to kolejnym rozczarowaniem. Nie pasowałam do tego miasta, nie czułam się w nim dobrze. Nawet fakt, że lubiłam chodzić w spódnicy, powodował że byłam inna wśród tutejszych kobiet. Narażałam się na zaczepki za każdym razem przechodząc przez miasto. Kiedy wracałam do Polski byłam jedną z wielu, tutaj czułam się kosmitką. Któregoś dnia podczas zakupów powiedziałam do dziewczyn, że może gdybyśmy mieszkały bezpośrednio w mieście łatwiej udałoby nam się poznać jakiś znajomych i fajne miejsca.



Starostwo w Dunkierce.

Ratusz






- A co to za różnica?- zapytała mnie Iza z wyrzutem w głosie- Przecież mamy samochód, dla mnie to nie ma żadnej różnicy. Ty jesteś naprawdę jak „Princess de Varsovie”( z fr. "księżniczka warszawska")-nazwała mnie wymownie. Nie zgadzałam się z jej opinią dotyczącą miejsca zamieszkania. Jednak przydomek warszawskiej księżniczki od tego czasu przylgnął do mnie nieodzownie. Nie buntowałam się, gdyż prawdą jest, że lubię narzekać i jestem osobą dość rozkapryszoną…





Uliczki miasta.









C.D.N. w dalszych postach :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz