niedziela, 5 maja 2013

Żegnaj Warszawo!






     30.08.2010 roku opuściłam Warszawę wyjeżdżając w całkiem mi nieznane tereny północnej Francji. Decyzje o wyjeździe podjęłam już wcześniej. Monotonia, brak konkretnych perspektyw, problemy w związku. Pierwszy pomysł program Leonarda Da Vinci i staż w Anglii- nie wypalił. Mimo naszych starań sprawa nie odbiła się echem na uczelni. Wróciłam do pracy w przychodni na Żoliborzu. Kocham ten "zielony Żoliborz pieprzony Żoliborz"!!!!



     Na Żoliborzu mieliśmy plac zabaw, zielone trawniki zapełnione krzyczącymi dzieciakami i drogi sklep osiedlowy :) Ogrody żoliborskie, gdzie przechadzałam się z ochotą, park z kaczkami, przychodnię, w której pracowałam, mnóstwo pacjentów mieszkających nieopodal. Bardzo tęsknię za Żoliborzem!




    Francja-postanowiłam pewnego dnia- to kraj gdzie jeszcze mogłam znaleźć łatwo pracę. Pewnego dnia zakuwałam słówka między wykonywaniem zabiegów w przychodni i moja pacjentka zaproponowała mi korepetycje. "Mieszkałam 10 lat w Paryżu"- mówiła. Od tego czasu do 6 godzin tygodniowo zakuwałam francuski. Sprawiało mi to dziką przyjemność. Odkrywałam ten język na nowo, chłonęłam go! Od czasów liceum nie wyobrażałam sobie nawet, że francuski mógłby mi się kiedykolwiek spodobać. W ciągu kilku miesięcy znalazłam ofertę pracy w biurze karier, zamieszczoną przez dziewczynę, która już pracowała w szpitalu w Nord Pas de Calais. Rozmowę rekrutacyjną przebyłam telefonicznie, mieszając francuszczyznę z angielskim. Niedługo potem opuściłam moją kochaną Warszawę, z sercem pod gardłem, dwoma wielkimi walizkami udałam się autokarem do Lille.






Lille


     Bałam się, nie miałam żadnego potwierdzenia, że zostanę zatrudniona w szpitalu. Poprosiłam mojego chłopaka, żeby pojechał ze mną. Przyjechałam w czwartek, a w piątek już prowadziłam rehabilitację francuskiego pacjenta.




      W niedzielę pożegnałam mojego faceta, na dworcu kolejowym w Dunkierce. Wieczorem zostałam sama w wielkim mieszkaniu. Po tamtym weekendzie moje życie stanęło do góry nogami. Nagle, z wielkiego miasta przyjechałam do francuskiej wioski z upiornie wyglądającym szpitalem rodem "Shutter Island" przy plaży nad Morzem Północnym. Bez samochodu, bez rodziny i przyjaciół, niedługo potem po rozstaniu z chłopakiem, w obcym mi środowisku, kulturze i języku musiałam stawić czoła życiu.


  




   Morze Północne wydawało mi się obce i zimne. Pogoda wietrzna i zmienna. Na gigantycznych piaszczystych plażach dziwne muszle, szkielety krabów, gigantyczne meduzy i rozgwiazdy...






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz