czwartek, 30 maja 2013

Zmiana kraju. Taniec w deszczu w Warszawie.



***





Warsaw 22 degrees and sunny weather - czytałam na tablicy w Belgii. „Super”- cieszyłam się patrząc na deszczową i ponurą pogodę za oknem.  Popatrzyłam na swój strój. „Hmm,  jak zwykle wytoczę się z samolotu w swetrzysku i  kurtce, a tu wszyscy na krótkim”- pomyślałam  z uśmiechem. Już za chwilę wzbijałam się w przestrzeń podniebną. Start samolotu był dla mnie czymś niezwykłym. Po francusku słowo "decollage" czyli "odklejanie"-  było dla mnie wielką przyjemnością. W momencie "odrywania" czułam, że wszystkie moje ludzkie problemy  zostawiam na ziemi, a mój umysł oczyszcza się.
- Więc jak jest po francusku lądowanie? – zapytałam kiedyś francuskiego pacjenta, nie mogąc uwierzyć,  w podwójne znaczenie czasownika „decoller”(odklejać).  
- Collage? ( przyklejanie)
- Nie, niestety, nie działa to w dwie strony - odpowiedział rozbawiony.
- Hmmm...  szkoda -  powiedziałam nieco rozczarowana, ale uśmiechnięta.
Z Ryanairem łączyła mnie odrębna historia. Zaraz po studiach, kiedy  nie mogłam znaleźć dobrej pracy zmuszona byłam pracować jako masażystka. Klienci - nawet w Sheratonie i Holiday Inn-ie... Nie dość, że była to ciężka praca fizyczna (często taszczyłam ze sobą przenośny stół do masażu), to domyślacie się, że było to momentami uwłaczające...
Pewnego dnia udałam się na interview do tych linii lotniczych. Dostałam się bez problemu, jednak proponowane wynagrodzenie i renoma owych linii, a także konieczność zapłacenia za kurs i przymusowy wyjazd z kraju ( Ryanair nie posiada baz w Polsce) sprawiły, że jednak postanowiłam uzbroić  się  w cierpliwość i znaleźć coś zgodnego z moim wykształceniem. „Ryanair be fair”- brzmiało hasło uciśnionych pracowników tej firmy lotniczej. Dodatkowo, bycie kelnerką  nie było dla mnie szczytem moich aspiracji. Co innego, za dobre pieniądze, w renomowanej firmie i z możliwością zwiedzania świata... „Jeśli już to linie międzynarodowe”- postanowiłam sobie. Zwiedzanie na zasadzie oglądania przez kilka minut płyt lotniskowych w Europie  i premie od sprzedawanego żarcia i kartek zdrapek na pokładzie, nie było szczytem moich ambicji zawodowych.  Natomiast Emirates albo Etihat Airways - to linie, gdzie mogłabym zrobić karierę...

***

- One small Orange juice please - zwróciłam się do stewardessy na pokładzie linii Ryanair. Jak zwykle wczoraj pakowałam się o godziny 2-giej w nocy. To moja negatywna cecha, z którą staram się walczyć. Nie potrafię w szybki sposób ułożyć rzeczy w torbie. Robię listę, staram się zmobilizować, ale nigdy finalnie nie kładę się wcześnie spać przed dniem wyjazdu.
- S-il vous plait - powiedział do mnie starszy pan steward oddając mi rachunek. Stał obok lekko pucołowatej stewardessy i wstukiwał  ceny zakupywanych przez pasażerów produktów.
***

Tłumaczyłam właśnie ćwiczenie pacjentce po złamaniu głowy kości ramiennej, kiedy poczułam, że w kieszeni wibruje mi komórka.  Przeniosłam się do biura, aby odebrać. Spodziewałam się kuriera zamówionego w Polsce e-mailowo oraz kuriera, który miał odebrać moje buty ze Stradi, które okazały się za duże. Zanim doszła przesyłka ze sklepu on-line z numerem 38, kupiłam o rozmiar mniejsze bezpośrednio w sklepie w Lille. W telefonie zabrzmiał głos w języku francuskim.
- C’est pour un colie madame ( z fr. „to w sprawie jednej paczki, proszę pani") - mówił glos w telefonie.  Tak, był do kurier, który miał zwrócić moje sandały do Barcelony. 
Po południu - drugi telefon. Znów głos francuski - ku mojemu zaskoczeniu. Nie wysyłam nigdy niczego z Francji do Polski, tylko w drugą stronę. Teraz kiedy wiedziałam, że chcę wyjechać i zmienić swoje życie, wysyłanie pudełek dawało mi dziką satysfakcję. 
Mieszkanie powoli pustoszało.  Stałam teraz z dwoma pudłami czekając na kolejnego kuriera.  Za chwilę wracałam na salę zadowolona, że kurier zdążył na czas, dzień przed moim wyjazdem. Dwa pudełka już ruszyły do Polski  - w ślad za mną. 
 Zauważyłam teraz Panią ze szpitala, która zajmowała się pocztą.
- Milena, przyszła paczka do ciebie, już podpisałam - zwróciła się teraz do mnie Iza. „A jednak! - moje soczewki circle lenses z allegro”. Zamówione na początku maja, utknęły w Polsce i było trochę zamieszania zanim to odkręciłam. Ucieszona jeszcze bardziej niż minutę wcześniej, powiedziałam do siebie w myślach: „ No to mamy dzień kuriera  .” 
***

Patrzyłam, jak zwykle, z przerażaniem na zegarek.  Obok mnie była dziewczyna z wielką walizką i plecakiem. „ Wreszcie ktoś podobny do mnie”- pomyślałam patrząc na sympatycznie wyglądającą buzię otoczoną kasztanowymi lokami.
- Le train va peut-etre arriver maintenant ( z fr."pociąg może przyjechać teraz") - zwrócił się do nas kierowca i otworzył drzwi zanim skręcił na przystanek dworcowy. Przejazd był już zamknięty. Wyskoczyłyśmy. Do peronu miałyśmy kilka kroków.  
- Putain, c’est pas vrai - posypały się wulgarne słowa francuskie, które, jak dla mnie, nie miały wcale brzmienia i mocy  wulgaryzmów w  języku polskim.  Patrzyłyśmy teraz jak pociąg odjeżdża. „Standard”- powiedziałam sobie w myślach i usiadłam na metalowym krzesełku przytwierdzonym do muru dworca. 
- Et il fait froid en plus ( z fr. "do tego jeszcze jest zimno") - kontynuowała moja towarzyszka. „Mogłam wziąć samochód”- pomysł ten wpadł mi już wcześniej do głowy, gdy przez kilometr taszczyłam torby na przystanek oddalony kilometr od szpitala. Poprosiłabym przecież dziewczyny, żeby go potem zabrały z dwora.  Ale było już za późno.  „Nie dość, że singielka to jeszcze emigrantka”- pomyślałam z ironią. Ale już za 8 godzin maszerowałam po terminalu na lotnisku  Chopina w Warszawie, taszcząc  swoje „trobiska” z samolotu.  Patrzyłam na  zakochane pary witające się z kwiatami, rodziny, ludzi z kartkami, szukających osób, których nigdy jeszcze w życiu nie widzieli.  A ja znów sama… ale tym razem było mi dobrze! 








 SKM z lotniska na dworzec 




Otaczali mnie ludzie ubrani w letnie ciuchy, w krótkich rękawkach i szortach, letnich sukienkach i sandałach. Byłam jak Alicja z krainy czarów, która po przejściu przez lustro, doświadczała innego świata... Burza - ciepły, letni deszcz z błyskami i piorunami - spotkała mnie na dworcu centralnym w Warszawie.  Jak ja dawno tego nie słyszałam i nie czułam ! - Miałam ochotę tańczyć, ale moje torby za bardzo mi teraz ciążyły.




Warszawa - woła mnie moim imieniem na słupach ogłoszeniowych!  :)








- Jestem w Dunkierce tylko na kilka miesięcy, bo organizuje spektakle teatralne - tłumaczyła Elise, którą prawdopodobnie poznałam dzięki ”faux pas”  Dk busa. Ten jeden jedyny raz  bus "dunkierkowski" przyczynił się swoją gafą  do czegoś dobrego.
- Na co dzień mieszkam w Barcelonie - kontynuowała Elise.   Długo rozmawiałyśmy i wymieniałyśmy się doświadczeniami. Zaplanowałyśmy spotkanie  w Dunkierce. Zapytałam, czy oprócz hiszpańskiego Eliza zna również angielski i niezwłocznie podałam jej adres mojego bloga. Ostatnio poznałam sporo nowych, nietuzinkowych, Francuzek.  Byłam bardzo szczęśliwa, bo nie miałam dotąd ani jednej  francuskiej przyjaciółki.  A teraz zanosiło się na to, że będę  ich miała aż kilka... 






- Madames et monsieurs- attachez vos ceitures de securite s-il vous plait- nous attendons des turbulences. Ladies and gentelman, fasten your seatbelts,  please. We are expecting some turbulaces - zabrzmiało z głośników w samolocie. Przekraczaliśmy granicę kłębiastych białych chmur i już za chwilę zobaczyłam, oświetlony przez promienie słoneczne, ląd. Co czułam przed samym lądowaniem w moim kraju to trudno określić. Smutek i radość mieszały się w moim sercu. Za każdy razem zastawałam Polskę inną - piękniejszą, nowocześniejszą niż tą, którą zostawiałam.  Wiem, że moje spojrzenie było za każdym razem nieco subiektywne, ale mimo ciągłych narzekań koleżanek z Polski  miałam wrażenie, że wszyscy w kraju idą naprzód, a ja jestem gdzieś "zawieszona" i coś tracę. Pozytywne nowości w ojczyźnie cieszyły mnie, ale byłam smutna, że wszystko działo się bez mojego udziału. Z drugiej strony, chciałam przywieźć jak najwięcej waluty europejskiej. Niech mój kraj się bogaci, wolę wydawać tu niż we Francji! 
Patrzyłam teraz na zarysy poletek i domków pod nami. Zmysły ludzkie nas tak zawodzą - myślałam widząc przesuwające się samochody wielkości mrówek i miniaturowe budynki wielkości mojego paznokcia. Nagle przypomniałam sobie, jak kiedyś wierzyłam, że w jądrze atomu jest taki wszechświat jak nasz, a w nim kolejne atomy, jądra i wszechświaty i tak bez końca. Jak możliwa jest nieskończoność ? - zadawałam sobie kiedyś pytanie. To tak, jak absolut, nasz ludzki umysł tego nie ogarnia, ale przecież w nauce nieskończoność istnieje, a w wiarach istnieje absolut czyli Bóg, w którego tak wielu ludzi wierzy. Już za moment patrzyłam na płytę i nasze wielkie polskie lotnisko Chopina w Warszawie. Czułam ekscytację.  „C’est parti”- pomyślałam po francusku. Od tego momentu czekały mnie bardzo intensywne wakacje…





6 komentarzy:

  1. zastanawiam się dlaczego wybrałaś angielsko francuski adres strony?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, wytłumaczeń jest naprawdę wiele. Po pierwsze miałam najpierw wyjechać do Anglii na staż, zdałam angielski, przeszłam szkolenie. Właściwie jakby ten wyjazd się udał, to moje losy mogłyby się potoczyć zupełnie inaczej. Po drugie każdy wie co to znaczy "polish" po angielsku a po francusku jakbym napisała "polonaise" to już nie tak wielu odbiorców bym miała, a "mademoiselle" wiadomo, powszechnie znane na całym świecie :) A poza tym Anglia jest tak niedaleko, przeskakujemy od czasu do czasu promem i jakoś tak zawsze jest nam tam miło być :D

      Usuń
  2. Masz lekkie pióro, bardzo dobrze się Ciebie czyta. Praca fizjoterapeuty potrafi być ciężka, ale z drugiej strony obserwowanie postępów daje satysfakcję, prawda? :) Super zdjęcia, na pewno będą dla Ciebie stanowić bardzo fajną pamiątkę. Pozdrawiamy

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo ciekawie opisana historia. Świetnie się to czytało i bardzo szybko przez to przeszedłem. Z doświadczenia wiem, że praca fizjoterapeuty to ciekawa i bardzo rozwijająca praca. Dająca mnóstwo satysfakcji.

    OdpowiedzUsuń