czwartek, 30 maja 2013

Zmiana kraju. Taniec w deszczu w Warszawie.



***





Warsaw 22 degrees and sunny weather - czytałam na tablicy w Belgii. „Super”- cieszyłam się patrząc na deszczową i ponurą pogodę za oknem.  Popatrzyłam na swój strój. „Hmm,  jak zwykle wytoczę się z samolotu w swetrzysku i  kurtce, a tu wszyscy na krótkim”- pomyślałam  z uśmiechem. Już za chwilę wzbijałam się w przestrzeń podniebną. Start samolotu był dla mnie czymś niezwykłym. Po francusku słowo "decollage" czyli "odklejanie"-  było dla mnie wielką przyjemnością. W momencie "odrywania" czułam, że wszystkie moje ludzkie problemy  zostawiam na ziemi, a mój umysł oczyszcza się.
- Więc jak jest po francusku lądowanie? – zapytałam kiedyś francuskiego pacjenta, nie mogąc uwierzyć,  w podwójne znaczenie czasownika „decoller”(odklejać).  
- Collage? ( przyklejanie)
- Nie, niestety, nie działa to w dwie strony - odpowiedział rozbawiony.
- Hmmm...  szkoda -  powiedziałam nieco rozczarowana, ale uśmiechnięta.
Z Ryanairem łączyła mnie odrębna historia. Zaraz po studiach, kiedy  nie mogłam znaleźć dobrej pracy zmuszona byłam pracować jako masażystka. Klienci - nawet w Sheratonie i Holiday Inn-ie... Nie dość, że była to ciężka praca fizyczna (często taszczyłam ze sobą przenośny stół do masażu), to domyślacie się, że było to momentami uwłaczające...
Pewnego dnia udałam się na interview do tych linii lotniczych. Dostałam się bez problemu, jednak proponowane wynagrodzenie i renoma owych linii, a także konieczność zapłacenia za kurs i przymusowy wyjazd z kraju ( Ryanair nie posiada baz w Polsce) sprawiły, że jednak postanowiłam uzbroić  się  w cierpliwość i znaleźć coś zgodnego z moim wykształceniem. „Ryanair be fair”- brzmiało hasło uciśnionych pracowników tej firmy lotniczej. Dodatkowo, bycie kelnerką  nie było dla mnie szczytem moich aspiracji. Co innego, za dobre pieniądze, w renomowanej firmie i z możliwością zwiedzania świata... „Jeśli już to linie międzynarodowe”- postanowiłam sobie. Zwiedzanie na zasadzie oglądania przez kilka minut płyt lotniskowych w Europie  i premie od sprzedawanego żarcia i kartek zdrapek na pokładzie, nie było szczytem moich ambicji zawodowych.  Natomiast Emirates albo Etihat Airways - to linie, gdzie mogłabym zrobić karierę...

***

- One small Orange juice please - zwróciłam się do stewardessy na pokładzie linii Ryanair. Jak zwykle wczoraj pakowałam się o godziny 2-giej w nocy. To moja negatywna cecha, z którą staram się walczyć. Nie potrafię w szybki sposób ułożyć rzeczy w torbie. Robię listę, staram się zmobilizować, ale nigdy finalnie nie kładę się wcześnie spać przed dniem wyjazdu.
- S-il vous plait - powiedział do mnie starszy pan steward oddając mi rachunek. Stał obok lekko pucołowatej stewardessy i wstukiwał  ceny zakupywanych przez pasażerów produktów.
***

Tłumaczyłam właśnie ćwiczenie pacjentce po złamaniu głowy kości ramiennej, kiedy poczułam, że w kieszeni wibruje mi komórka.  Przeniosłam się do biura, aby odebrać. Spodziewałam się kuriera zamówionego w Polsce e-mailowo oraz kuriera, który miał odebrać moje buty ze Stradi, które okazały się za duże. Zanim doszła przesyłka ze sklepu on-line z numerem 38, kupiłam o rozmiar mniejsze bezpośrednio w sklepie w Lille. W telefonie zabrzmiał głos w języku francuskim.
- C’est pour un colie madame ( z fr. „to w sprawie jednej paczki, proszę pani") - mówił glos w telefonie.  Tak, był do kurier, który miał zwrócić moje sandały do Barcelony. 
Po południu - drugi telefon. Znów głos francuski - ku mojemu zaskoczeniu. Nie wysyłam nigdy niczego z Francji do Polski, tylko w drugą stronę. Teraz kiedy wiedziałam, że chcę wyjechać i zmienić swoje życie, wysyłanie pudełek dawało mi dziką satysfakcję. 
Mieszkanie powoli pustoszało.  Stałam teraz z dwoma pudłami czekając na kolejnego kuriera.  Za chwilę wracałam na salę zadowolona, że kurier zdążył na czas, dzień przed moim wyjazdem. Dwa pudełka już ruszyły do Polski  - w ślad za mną. 
 Zauważyłam teraz Panią ze szpitala, która zajmowała się pocztą.
- Milena, przyszła paczka do ciebie, już podpisałam - zwróciła się teraz do mnie Iza. „A jednak! - moje soczewki circle lenses z allegro”. Zamówione na początku maja, utknęły w Polsce i było trochę zamieszania zanim to odkręciłam. Ucieszona jeszcze bardziej niż minutę wcześniej, powiedziałam do siebie w myślach: „ No to mamy dzień kuriera  .” 
***

Patrzyłam, jak zwykle, z przerażaniem na zegarek.  Obok mnie była dziewczyna z wielką walizką i plecakiem. „ Wreszcie ktoś podobny do mnie”- pomyślałam patrząc na sympatycznie wyglądającą buzię otoczoną kasztanowymi lokami.
- Le train va peut-etre arriver maintenant ( z fr."pociąg może przyjechać teraz") - zwrócił się do nas kierowca i otworzył drzwi zanim skręcił na przystanek dworcowy. Przejazd był już zamknięty. Wyskoczyłyśmy. Do peronu miałyśmy kilka kroków.  
- Putain, c’est pas vrai - posypały się wulgarne słowa francuskie, które, jak dla mnie, nie miały wcale brzmienia i mocy  wulgaryzmów w  języku polskim.  Patrzyłyśmy teraz jak pociąg odjeżdża. „Standard”- powiedziałam sobie w myślach i usiadłam na metalowym krzesełku przytwierdzonym do muru dworca. 
- Et il fait froid en plus ( z fr. "do tego jeszcze jest zimno") - kontynuowała moja towarzyszka. „Mogłam wziąć samochód”- pomysł ten wpadł mi już wcześniej do głowy, gdy przez kilometr taszczyłam torby na przystanek oddalony kilometr od szpitala. Poprosiłabym przecież dziewczyny, żeby go potem zabrały z dwora.  Ale było już za późno.  „Nie dość, że singielka to jeszcze emigrantka”- pomyślałam z ironią. Ale już za 8 godzin maszerowałam po terminalu na lotnisku  Chopina w Warszawie, taszcząc  swoje „trobiska” z samolotu.  Patrzyłam na  zakochane pary witające się z kwiatami, rodziny, ludzi z kartkami, szukających osób, których nigdy jeszcze w życiu nie widzieli.  A ja znów sama… ale tym razem było mi dobrze! 








 SKM z lotniska na dworzec 




Otaczali mnie ludzie ubrani w letnie ciuchy, w krótkich rękawkach i szortach, letnich sukienkach i sandałach. Byłam jak Alicja z krainy czarów, która po przejściu przez lustro, doświadczała innego świata... Burza - ciepły, letni deszcz z błyskami i piorunami - spotkała mnie na dworcu centralnym w Warszawie.  Jak ja dawno tego nie słyszałam i nie czułam ! - Miałam ochotę tańczyć, ale moje torby za bardzo mi teraz ciążyły.




Warszawa - woła mnie moim imieniem na słupach ogłoszeniowych!  :)








- Jestem w Dunkierce tylko na kilka miesięcy, bo organizuje spektakle teatralne - tłumaczyła Elise, którą prawdopodobnie poznałam dzięki ”faux pas”  Dk busa. Ten jeden jedyny raz  bus "dunkierkowski" przyczynił się swoją gafą  do czegoś dobrego.
- Na co dzień mieszkam w Barcelonie - kontynuowała Elise.   Długo rozmawiałyśmy i wymieniałyśmy się doświadczeniami. Zaplanowałyśmy spotkanie  w Dunkierce. Zapytałam, czy oprócz hiszpańskiego Eliza zna również angielski i niezwłocznie podałam jej adres mojego bloga. Ostatnio poznałam sporo nowych, nietuzinkowych, Francuzek.  Byłam bardzo szczęśliwa, bo nie miałam dotąd ani jednej  francuskiej przyjaciółki.  A teraz zanosiło się na to, że będę  ich miała aż kilka... 






- Madames et monsieurs- attachez vos ceitures de securite s-il vous plait- nous attendons des turbulences. Ladies and gentelman, fasten your seatbelts,  please. We are expecting some turbulaces - zabrzmiało z głośników w samolocie. Przekraczaliśmy granicę kłębiastych białych chmur i już za chwilę zobaczyłam, oświetlony przez promienie słoneczne, ląd. Co czułam przed samym lądowaniem w moim kraju to trudno określić. Smutek i radość mieszały się w moim sercu. Za każdy razem zastawałam Polskę inną - piękniejszą, nowocześniejszą niż tą, którą zostawiałam.  Wiem, że moje spojrzenie było za każdym razem nieco subiektywne, ale mimo ciągłych narzekań koleżanek z Polski  miałam wrażenie, że wszyscy w kraju idą naprzód, a ja jestem gdzieś "zawieszona" i coś tracę. Pozytywne nowości w ojczyźnie cieszyły mnie, ale byłam smutna, że wszystko działo się bez mojego udziału. Z drugiej strony, chciałam przywieźć jak najwięcej waluty europejskiej. Niech mój kraj się bogaci, wolę wydawać tu niż we Francji! 
Patrzyłam teraz na zarysy poletek i domków pod nami. Zmysły ludzkie nas tak zawodzą - myślałam widząc przesuwające się samochody wielkości mrówek i miniaturowe budynki wielkości mojego paznokcia. Nagle przypomniałam sobie, jak kiedyś wierzyłam, że w jądrze atomu jest taki wszechświat jak nasz, a w nim kolejne atomy, jądra i wszechświaty i tak bez końca. Jak możliwa jest nieskończoność ? - zadawałam sobie kiedyś pytanie. To tak, jak absolut, nasz ludzki umysł tego nie ogarnia, ale przecież w nauce nieskończoność istnieje, a w wiarach istnieje absolut czyli Bóg, w którego tak wielu ludzi wierzy. Już za moment patrzyłam na płytę i nasze wielkie polskie lotnisko Chopina w Warszawie. Czułam ekscytację.  „C’est parti”- pomyślałam po francusku. Od tego momentu czekały mnie bardzo intensywne wakacje…





poniedziałek, 20 maja 2013

Gdzie przeszłość miesza się z teraźniejszością w zielonym świetle.




Teraźniejszość w belgijskiej kafejce i kinie.













„Nie można przeżyć na nowo czasu, który się już raz przeżyło.” 



„Tak oto dążymy naprzód, kierując łodzie pod prąd, który nieustannie znosi nas w przeszłość.”



Francis Scott Fitzgerlad "Great Gatsby"











      Kończyłyśmy właśnie konsumować „tarte aux pommes chaude” (z fr. tarta z jabłkami na ciepło) z bitą śmietaną i lodami w Kosijde w Belgii. Dopijałam cappuccino patrząc przez szybę na morze, które miało teraz w promieniach słońca morski kolor. Promienie te grzały wielkie okna, które oddawały przyjemne ciepło do wnętrza. W tym czasie kiedy już w Polsce zaczęły się upały i suche dni, u nas jak zwykle było wietrznie i chłodno. Na górze uchylony był zasuwany dach i cyrkulujące powietrze łagodnie owiewało nasze ciała. Spojrzałam teraz na telefon. Miałyśmy dokładnie pół godziny do filmu. Upojone chwilą czekałyśmy na kelnera siedząc w wielkich wiklinowych fotelach. Już za chwilę miałyśmy się przemieścić do „cinema” (z fr. kino). Dlaczego w Belgii? Powód był prosty- nie tolerujemy francuskiego dubbing-u, a niestety w Dunkierce wszystkie nowości filmowe  były dubbing-owane. Bleee…Nie da się tego oglądać. Na szczęście mieszkamy 10 km od Belgii, a tam jest zupełnie inaczej. 


Plaża dzieś między Francją i Belgią .


Nie wiem czy to wynika z tego, że ludzie są lepiej sytuowani, ale za każdym razem kiedy jestem w Belgii czuję jakbym przeszła do innego świata. Wszyscy eleganccy, pachnący, stylowi…Mówią z łatwością w językach obcych. Belgia to mały kraj, który masz aż trzy oficjalne języki. Być może wynika to właśnie z tego, ale ilekroć próbowałam porozmawaić z kimś po angielsku nigdy nie miałam najmniejszego problemu. W kinie dubbing jest tylko dla dzieciaków. Napisy po holendersku i francusku widnieją na dole ekranu i przede wszystkim oryginalny głos aktora. Przecież gra aktorska to nie tylko mimika twarzy i ruchy ciałem, ale także odpowiednie modulowanie głosem, który jest dla mnie tak ważny i nieodzownie łączy się z daną osobą. 

- Voila- l’addition (z fr. rachunek)- comment dire ca? ( z fr. jak to powiedzieć)- do-wie-dze-nia- pożegnał nas sylabizując w naszym języku bardzo sympatyczny kelner.  Nieomylnie rozpoznał polski, kiedy rozmawiałam wcześniej z Julią. 

- Oui, merci- odparłam, mając tego typu miłe doświadczenia językowe tylko w Belgii i Holandii. W Lille kelnerzy mówią co prawda całkiem dobrze po angielsku. Co innego w  Dunkierce. Jedyne co udało się raz wydukać kelnerowi, kiedy po raz pierwszy jadłam małże na "Malo de Bains"drugiego dnia mojego pobutu we Francji, z moim byłym facetem i zostawiałam ich sporą część, gdyż mój żołądek średnio je tolerował, było pytanie „not good?”. 
- Dziękujemy- odpowiedziała po polsku zadowolona Julia zostawiając "pourboire" (z fr. "napiwek"). 
      Już za chwilę byłyśmy na sali kinowej. Zadowolone rozsiadłyśmy się na siedzeniach i bez wytchnienia oglądałyśmy kolejną mistrzowską rolę Leonarda di Caprio. 








Niedawna przeszłość w Polsce czyli wizyta w Zakopcu.








   Szliśmy za rękę z trudem utrzymując równowagę na śliskich ośnieżonych chodnikach. W oddali widać już było choinkę i rozświetlone Krupówki przystrojone w klimacie zimowym. 




- Zobacz- to tutaj, knajpa z zieloną gwiazdą- mój instynkt podpowiada mi, że to fajne miejsce- mówił z entuzjazmem w głosie. Zapatrzony był teraz w zielone światło w oddali niczym Jay Gatsby w filmie, który zachwycił mnie niesamowitą atmosferą, kostiumami kolorem i nowatorską ścieżką dźwiękową.    
- Chodźmy więc!- zakomenderowałam i ruszyłam w stronę zielonego światła.
Wnętrze knajpy było rzeczywiście niezwykłe.  Całość zrobiona w drewnie, światło biło od rozświetlonych kilku gwiazd rozmieszczonych w różnych częściach pomieszczenia. Na suficie dziwna kula w biało czarne esy- floresy. W gablotach prace ręczne- z możliwością  ich wykupienia.










 Usadowiłam się w jednym z kątów przy stole zrobionym z starej maszyny do szycia, zupełnie takiej jaką mamy u babci, z żelaznym pedałem na dwie nogi do naciskania i napędzania jej. Na stoliku stała charakterystyczna lampka nocna.




- Tu jest „chouette”  ( z fr. „fajnie”)!!!- wyraziłam swoje zadowolenie po francusku.
- Widzisz, mówiłem ci, że mój instynkt mnie nie zawodzi. Często robię coś spontanicznie i przeważnie to działa- odpowiedział z nutą satysfakcji w głosie. Po chwili podszedł do nas wyglądający bardzo sympatycznie chłopak.
- Dobry wieczór, czego się napijecie?- zapytał bardzo gościnnie.
-Hello!- powiedział do niego mój towarzysz.
-Oh, hi, where do you come from? ( z ang. skąd jesteście?) –  natychmiast zareagował chłopaczek.
- France- kontynuował mój towarzysz.
- Ah, salut, comment ca va?( z fr. „jak leci?”)- zapytał tym razem po francusku nasz gospodarz.
-Ca va bien, merci ( z fr. świetnie, dzięki) - odpowiedzieliśmy.
- Vous etes francaises? ( z fr. „jesteście Francuzami?”) – pytał dalej.
- Moi je suis polonaise ( z fr. „ Ja jestem Polką)-  odpowiedziałam dumnie.
- Moi je suis francais ( z fr. „Ja jestem Francuzem”)- dodał mój towarzysz.
- Tu parles francais ( fr.” Mówisz po francusku?”) - zapytałam z ciekawością kelnera.
- Un peu ( z fr. „troszeczkę”)-  uśmiechnął się i dodał tym razem po angielsku- so now I under stand, you came to Poland after this beautiful polish lady ( z ang. „ to teraz rozumiem, przybyłeś do Polski za tą piękną niewiastą”)-  zwrócił się do mojego towarzysza.
- Exactly ( z ang. „dokładnie”) - odpowiedział mój francuski towarzysz. Jak większość Francuzów, których znałam, nie był pochodzenia francuskiego, gdyż jego mama była Holenderką, a tata Włochem. Od 7 roku życia mieszkał z rodziną we Francji. Po chwili próbowaliśmy czeskiego piwa oraz piany piwnej,  którą dostaliśmy na koszt knajpy od sympatycznego właściciela mówiącego po francusku.
Rozmawialiśmy o rzeczach, które lubimy.
- Więc  ty też lubisz mitologię? Ja uczestniczyłam w konkursie mitologicznym w szkole podstawowej.  Pamiętam jak wykuwałam na pamięć 12 prac Herkulesa- tłumaczyłam natchniona.
       -A którym Bogiem chciałabyś być jakbyś mogła wybrać?- zapytał.
    -Afrodytą! (w mitologii rzymskiej Wenus/Wenera, Bogini Miłości)- odpowiedziałam bez wahania- narodzona z piany morskiej… dodałam poetycko.  Ale już po chwili żałowałam, że nie wybrałam Ateny (w mitologii rzymskiej- Minewra- Bogini Mądrości). 
     - A ty?- zapytałam jego.
    - Zeusem ( w mitologii rzymskiej Jupiter- Król wszystkich Bogów). "Ale cwaniak"-powiedziałam do siebie w myślach. Był pewniejszy siebie niż ja i to mnie denerwowało. Z drugiej strony imponowało mi to. "Powinnam powiedzieć Atena"- pomyślałam z przekonaniem po chwili. Zawsze pewna siebie i swoich umiejętności argumentowania  przy nim czułam się często jakaś niedoskonała i zawstydzona…



"Gatsby believed in the green light, the orgiastic future that year by year recedes before us. It eluded us then, but that's no matter--tomorrow we will run faster, stretch out our arms farther.... "





***














   Siedzieliśmy w przemiłej knajpce w Zakopanem i konsumowaliśmy  dania góralskie.  W blasku świec widziałam jego niebieskie tęczówki i charakterystyczne zmarszczki wokół oczu. Obok nas siedziała para rozmawiająca po hiszpańsku.







- Widzisz- mówił półgłosem po francusku, mając nadzieje że nikt nas nie zrozumie- znów jakaś Polka zaimportowała obcokrajowca- uśmiechnął się z przekąsem. Czasem jego mimika twarzy do złudzenia przypominała mimikę Ryan-a Gosling-a. Sposobem bycia jednak nie chciał być niepoprawnym romantykiem, tym z mojego kochanego filmu "Notbook", usilnie chciał zagrać rolę faceta z "The place beyond the pines", tego niegrzecznego, z tatuażem i motocyklem. Jednocześnie miał ambicję i determinację, jak książkowa i filmowa postać Jay-a Gatsby-ego.
- Skąd wiesz, że to Polka?- zapytałam ze zdziwieniem.
-Ma idealny akcent, ale słyszałem jak zamawiała piwo po polsku- odpowiedział.
- Zaśmiałam się-  no tak,  dziś już widzieliśmy Polkę z Anglikiem, ja jestem z Francuzem, a ta laska z Hiszpanem. Czyli wszystko się zgadza. My polskie kobiety przyczyniamy się do zwiększenia ruchu turystycznego i  pokazujemy krajom zachodnim jak piękna jest nasza ojczyzna.
- I jak piękne inteligentne  są polskie kobiety- dodał wbijając swój wzrok w moje oczy.
- „Merci, c’est vrai et c'est gentille entendre ca”( z fr. dziękuje, to prawda i miło mi to słyszeć) - odpowiedziałam po francusku, ale znów poczułam, że moja pewność siebie uleciała gdzieś na ułamek sekundy. 







"If you ride like lightning, you're going to crash like thunder."





Z prototypem bohatera postu :)







sobota, 18 maja 2013

Jak wyglądać "jak Francuzka" czyli krótko o francuskiej służbie zdrowia.

  Sekret optyczny francuskiej służby zdrowia.










   Zastanawialiście się kiedyś, czemu wszyscy Francuzi noszą markowe okulary? D&G, Gucci, Armani, Versace, La Costa, Ray Ban, Dior etc... Sekretem jest "mutuelle" czyli francuskie komplementarne ubezpiecznie zdrowotne. Podobnie jak w Polsce część składek na służbę zdrowia płacimy w pensji. Resztę dopełnia tu prywatne ubezpieczenie zdrowotne. Podstawowe ubezpieczenie zdrowotne tzw. "Securite Sociale" ( kartę może wyrobić każda osoba pracująca i płacąca podatki) zwraca około 70 % za wizytę u lekarza, 60% za hospitalizację, niektóre leki aż do 60 %. Idąc do lekarza podajemy naszą kartę zdrowotną do skanowania, następnie płacimy za wizytę do ręki doktorowi. Zwrot kosztów dostajemy automatycznie na konto bankowe z podstawowego koszyka świadczeń. "Securite Sociale" kontaktuje się również z naszym mituellem, który dokonuje pozostałego zwrotu  na konto bankowe. Większość Francuzów posiada mutuelle (nie jest obowiązkowy), gdyż jest to opcja bardzo korzystna dla pacjenta. Miesięczne składki zależą od rodzaju ubezpiecznia i pakietu, który wybieramy. Dzięki temu, że istnieje bardzo dużo firm proponujących tego typu ubezpieczenie, to wytworzyła się swoistego rodzaju zdrowa konkurencja między nimi. Wysokość obowiązkowej składki na ubezpieczenie zdrowotne jest uzależniona od zarobków (sięga ona do 20% dochodów), a jej płatność jest podzielona między pracownika i pracodawcę. W przypadku emerytów i bezrobotnych otrzymujących zasiłki składka sięga 1% ich dochodów.  
















Jak wybrać mutuelle i jakie usługi proponuje się w ramach ubezpieczenia.


   W zależności od naszych potrzeb mamy bardzo duży wybór mutuelle-ów, włącznie z tańszymi pakietami rodzinnymi. Jeśli np. zależy nam na zrobieniu implanta zębowego lub zalożeniu aparatu ortodontycznego korzystniej będzie dopłacić te kilka euro na miesiąc, aby ubezpieczyciel zwrócił nam koszty lub ich dużą część za daną usługę. Mutuelle też często opłaca firma, lub mamy do wyboru taki mutuelle wewnętrzy, który jest tańszy w danym środowisku pracy. Składki nie są wcale wysokie. 
   Kiedy pierwszy raz wybierałam mutuelle bardzo się spieszyłam, gdyż miałyśmy dłuższy czas problem z otrzymaniem "karty zdrowotnej". Francuska biurokrajca to prawdziwy horror. Iza dostała kartę bez problemu. Pracodawca wysłał dokumenty i karta przyszła pocztą. Ja i Julia to inna historia. Czekałyśmy 4 miesiące i postanowiłyśmy interweniować. Pani na miejscu poinformowała nas, że naszego "dossier" w ogóle nie posiada. Dostałyśmy listę dokumentów do dostarczenia. "Madame" zapytała również o pieczątkę w paszporcie, no bo przecież Panie urzędniczki nie bardzo wiedzą, kto jest w UE i w strefie Shengen... Za drugim razem odesłano nas, bo pierwsza osoba zapomniała nam powiedzieć, że potrzebujemy dołączyć akt urodzenia, a za trzecim, że należy jeszcze przetłumaczyć ten dokument na francuski. 
   W końcu otrzymałyśmy upragnioną"kartę zdrowia". Nasz pierwszy mutuelle wybrany "na szybko" nie był najlepszym wyborem, jeśli chodzi o okulary optyczne. Płaciłam 26 euro miesięcznie, dopłata do nich wynosiła jedyne 80 euro rocznie. W pierwszym roku byłam więc zmuszona dopłacić drugie tyle i kupić okulary z nieco niższej półki. Po roku zmieniłyśmy Mutuelle. Po wybraniu opcji numer dwa płaciłam niecałe 26 euro miesięcznie i uzyskałam 130 euro dopłaty za okulary optyczne. Po 24 miesiącach przynależnictwa dopłata do okularów optycznych zwiększa się do 165 euro, po 36 m-cach do 195, po 48 do 260 euro. Teraz chyba rozumiecie, dlaczego wszyscy tutaj mają markowe okulary. Kiedy przyjechałam do Francji byłam zszkowana, bo naprawdę zdecydowana większość osób, nie wyglądających na osoby, które mogą sobie pozwolić na markowe rzeczy, takowe okulary posiadała. Co więcej w praktyce, nie każdy wykupuje okulary optyczne co roku, dlatego też mimo, że oficjalnie jest to awykonalne, zdarzają się kombinacje z okularami słonecznymi. W tym roku mogłam sobie pozwolić na nieco droższe okulary optyczne, po podobnej dopłacie jak do poprzednich. 




   Należy również zaznaczyć, że często nie płacę nic, lub jakieś "grosze" w aptece za leki. Należy okazać kartę "Securite Sociale" i kartę "Mutulle" u farmaceuty. Za tabletki hormonalne również nic nie zapłacimy. Dla porównia w Polsce wyłożymy 100%, a jeśli  się zachoruje na głupie przeziębienie można wydać jednorazowo około 100 zł, czyli już około 25 euro. 
   Część przewlekle chorych osób jest zwolniona z wszystkich opłat, współpłacenie bywa też ograniczone ze względu na sytuację materialną pacjenta. Ubezpieczenie komplementarne może pokrywać właśnie te dodatkowe koszty, które ponosi pacjent, a także np. koszty leczenia u wybranych specjalistów lub szczególnie skomplikowanych przypadków, dodatkowe opłaty szpitalne etc.  Moim zdaniem system jest naprawdę super. "Chapeau bas" dla francuskiego systemu służby zdrowia.
   

Dodatki w "mutuelle" i porównanie z polskim system służby zdrowia.

   W moim nowym mutuelle-u już na wstępie otrzymałam 40 euro w postaci czeku lub "giftu" jako nowy klient. Dodam jeszcze, że w moim pakiecie ubezpieczeniowym, posiadam między innymi 50 euro rocznego zwrotu środków za zajęcia sportowe, 30 euro na osteopatię, 30   euro na dietetyka, szepionkę na grypę, 30 euro na pedicure i wiele innych korzyści. Jeśli porównam francuski system służby zdrowia z polskim- no cóż, wydawałam dużo więcej pieniędzy w Polsce na prywatne konsultacje u ginekologa, na białe plomby, badania które musiałam zrobić "na szybko" niż wydaje miesięcznie na mutuelle we Francji. O dodatkowych korzyściach nie wspomnę. 
  Co innego, gdy w Polsce w dużych firmach płacą nam za pakiety w prywatnych gabinetach, które mimo, że nie są wcale tanie i aż tak bogate, to gwarantują nam zazwyczaj szybszy dostęp do specjalistów. Jednak również i francuski system ma minusy. Jeśli chodzi o region, w którym mieszkamy, to notoryczny brak specjalistów sprawia, iż czasem oczekiwanie np. na dermatologa wydłuża się do 1,5 miesiąca, ginekologa wydłuża się do 1 miesięca, stomatologa 2 tygodni. Zwłaszcza w okresie wakacji, kiedy to wszystko we Francji zamiera. W Polsce w miarę potrzeby można znaleźć specjaliste dużo szybciej, tylko oczywiście często będziemy musieli  pójść do kliniki prywatnej i zapłacić.  Druga sprawa to dość niska jakość usług rehabilitacyjnych w gabinetach w wielu miejscach, o czym wspomnę w kolejnym poście. 


piątek, 17 maja 2013

Duch Wigilijny



    Często wyobrażam sobie, że patrzę na swoje życie oczyma swojej osoby sprzed lat. Trochę jak Ebenezer Scrooge w książce Charlse’a  Dickensa „Opowieść wigilijna”. Odbywam podróż w czasie. Jednak widzę wszystko oczami mojej osoby sprzed dwunastu lat. Znów jestem siedemnastolatką.  Jest ze mną przewodnik, który niczym duch wigilijny pokazuje mnie w różnych etapach mojego życia.










***
- A co ja tu robię?- pytałam ducha, widząc siebie w małym pomieszczeniu z obcą osobą w dziwacznych, kosmicznych okularach rodem z kina w 3D.

- Jesteś rehabilitantką w przychodni w Warszawie. Znów na mojej twarzy rysuje się niedowierzanie.  Patrzę na siebie, jak obsługuje dziwaczną maszynę przesuwając jakąś przedmiot wzdłuż kręgosłupa pacjenta. Obraz znika.





Często czuję się jak Mr. Nobody z jednego z moich ulubionych filmów.







"We cannot go back. That’s why it’s hard to choose. You have to make the right choice.



As long as you don’t choose, everything remains possible."


***
Pojawia się nowy. Tym razem jestem teraz jakby starsza, z włosami o innym odcieniu. Rozmawiam z wysokim mężczyzną w białym uniformie.
- Czy ja mówię po francusku? –pytam ducha słysząc rozmowę w obcym języku.
-Tak, pracujesz we Francji w szpitalu. Tym razem jestem totalnie zaskoczona, niedowierzam, wydaje mi się że duch wigilijny żartuje sobie ze mnie. Nagle dziewczyna, którą jestem przecież ja w przyszłości, odwraca się w moją stronę. Ma smutne oczy.







***
Jesteśmy nagle w naszym starym mieszkaniu. Przed małym łóżeczkiem dziecięcym stoi moja mama, wygląda bardzo młodo i pięknie, ma czarne kręcone włosy.
- Mamo, mamo coś ci pokażę!- słyszę głosik dziecięcy dochodzący z łóżeczka. Podchodzę bliżej. I widzę małą dziewczynkę w śpioszkach z czarnymi włoskami. 
-Ależ to przecież ja, pamiętam ten dzień!- krzyczę czując niesamowite emocje i radość sprzed wielu lat, która mi towarzyszyła tego wieczoru.
- Hop, siup, hop siup nie potrzeba sznurka, mały żywy pajacyk skacze jak wiewiórka!- zaśpiewała mała dziewczynka, miała tyle entuzjazmu w sobie, że nie mogłam oderwać od niej wzroku. "Brawo, brawo!" - krzyczała mama  z radością w głosie. Obraz zaczął się rozmazywać.







 ***







-Kim jest ten chłopak?- pytam swojego przewodnika.
-To twój chłopak –odpowiada. -poznałaś go na Erasmusie, w Pradze.
-Byłam na Erasmusie?
- Tak, tam się zakochałaś.
Po tych słowach w mojej głowie rysują się obrazy, wspomnienia, pierwsze wędrówki po Czechach i Pradze, pizza w czeskiej wiosce. Sceny, które istniały wtedy tylko w mojej nastoletniej wyobraźni. Mam na sobie czerwone szpilki i sukienkę. Przechodzę między murami „Starahovskiego klasztoru” .  Ktoś mnie śledzi. Słyszę odgłos kroków. Nagle czuje dłoń na swoim ramieniu. To znów ten ciemnowłosy chłopak z pizzeri.  Patrzy na mnie wzrokiem pełnym pożądania, a kiedy się odwracam przyciska mnie do muru klasztornego i głęboko całuje. Obraz się zmienia i znów widzę blondyna, tańczy obok wyzywająco poruszającej się dziewczyny.








- On tańczy?
- Tak- on kocha taniec, tak bardzo jak ty.  Narodzi się między wami miłość, która nie będzie mogła przetrwać. 
Znów nie mogę uwierzyć w słowa ducha wigilijnego. Jako siedemnastolatka wierzę  naiwnie, że obustronne wielkie uczucie może pokonać wszystkie przeciwności losu. Kiedy podchodzę bliżej zauważam oczy i twarz mężczyzny. Jest piękny, ma urodę anioła. Ale wydaje mi się obcy. Uśmiecham się do siebie patrząc na jego sylwetkę poruszającą się tańcu. 


***













































   Byłam teraz w półmroku. Słyszałam muzykę z płyty winylowej którą zawsze puszczała mi babcia. Ta muzyka zawsze we mnie żyła. Nagle do moich uszu dobiegł śmiech małej dziewczynki i tupot stóp. 
- Brawo, pięknie- mówiła babcia. Z półmroku wyłoniła się mała wersja mnie, robiła obroty, rytminczne kroczki i wirowała w tańcu. Byłam jak zaczarowana. Miałam na sobie moją ulubioną wełnianą sukienkę z dzieciństwa na szelkach- prezent od przybranej cioci z NRD. Moj mały kucyk podskakiwał raz po raz w rytm muzyki.
Nie mogłam powstrzymać uśmiechu na twarzy, dziecięca radość udzielała mi się.
- Uwielbiałam tą sukienkę- powiedziałam nagle ni z tego ni z owego spontanicznie do ducha.
- Jesteś jak prawdziwa tancerka, pięknie tańczysz, będziesz tancerką, brawo! Przekrzykiwała muzykę moja babcia. Tancerką co prawda nie zostałam, ale moja miłość do tańca pozostała na zawsze w moim sercu  i tak naprawdę nigdy nie przestawałam tańczyć...






***



Znów się przenosimy. Widzę małą dziewczynką bawiącą się lalką. Jest śliczna, ma splecione włoski w złoty warkoczyk.
-To twoja córeczka wyjaśnia duch- największa miłość twojego życia po mężu. Podchodzę wolnym krokiem w jej strony, żeby zobaczyć jej oczy i buźkę. W oddali słyszę swój głos, rozmawiam z jakimś mężczyzną, śmiejemy się. Nagle dziewczynka zdaje się wyczuwać naszą obecność i odwraca główkę. Zanim jednak zdołam zobaczyć jej twarz obraz znika w ułamku sekundy… Znów jestem tu, w teraźniejszości, we Francji. W punkcie, gdzie ma nic pewnego, przyszłość kreuje się teraz drogi czytelniku i jest naznaczona wielkim znakiem zapytania...




"I'm not afraid of dying. I'm afraid I haven't been alive enough!"

Mr. Nobody